O mnie

Jeżeli nauka języka jest przygodą, to w moim przypadku przygodą z silnie zarysowanym motywem podróży. Zapraszam was do lektury prologu i czterech pierwszych rozdziałów na temat mojej włóczęgi po świecie zapisanym od prawej do lewej. 




Projekt w Arabii Saudyjskiej. Współpraca z Public Education Evaluation Commission. Badge tłumacza na tle wydania (23 styczeń 2015) الشرق الأوسط.


Prolog, pierwsze kroki, czyli arabski ze smoczkiem w ustach. 

Swoją przygodę z językiem arabskim zacząłem na długo przed rozpoczęciem studiów na Instytucie Filologii Orientalnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ze względu na moje arabskie pochodzenie (mój ojciec przyjechał na studia architektoniczne na krakowskiej Politechnice), język arabski był obecny w naszym domu odkąd pamiętam. Z anegdot dotyczących moich pierwszych kroków z językiem arabskim wynika, że za każdym razem, kiedy ojciec próbował do mnie mówić po arabsku... zatykałem uszy i kręciłem głową. Uznałem, że filologia uporządkuję gramatycznie wcześniej zdobytą wiedzę językową. A było co porządkować.

Rozdział pierwszy, Arabska nauka pływania, czyli skok na głęboką wodę - Kair rok po rewolucji 2011.

W pewnym momencie Kraków wydał się jednak zbyt ciasny, dlatego zacząłem rozglądać się za możliwościami stypendialnymi. Do dzisiaj pamiętam dreszczyk emocji, kiedy samolot niosący mnie do Egiptu zaczął nabierać prędkości. Tak o to wylądowałem w Kairze na trzy miesiące.

Byłem obecny na kairskim Placu Wyzwolenia (ميدان التحرير) podczas pierwszej rocznicy "Rewolucji 25 stycznia", kiedy długie na kilkanaście metrów flagi Egiptu oplatały rozśpiewane serce Rewolucji. Kilka dni później przekonałem się na własnej skórze, że gaz łzawiący jest bezwonny. Innego razu, podczas nocnych starć pomiędzy rewolucjonistami i policją, znalazłem schronienie w biurze pomniejszej partii politycznej...  Mówiąc w skrócie, kilka razy byłem w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, albo biorąc pod uwagę moje zapędy na podążanie drogą św. pamięci Kapuścińskiego - w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Jak to zazwyczaj w przypadku tego rodzaju wyjazdów bywa, zaprzyjaźniłem się z osobami z całego świata, które studiowały wraz ze mną w "International Language Institute" i te przyjaźnie przetrwały pomimo setek kilometrów i różnych stref czasowych. Przetrwały z bardzo prostego powodu - miłości do języka arabskiego.

Na tle graffiti "الثورة مستمرة" (Rewolucja wciąż trwa), Plac Wyzwolenia Kair. Dwie twarze - z prawej obalony prezydent Mubarak, z lewej generał Tantawi.

Kair rok po Rewolucji był miejscem, w którym nawet sygnalizacja dla pieszych ostrzegała - run for your life!. Może by ostrzegały, gdyby działały... 
Widok z Cytadeli Kairskiej (قلعة صلاح الدين). Wasz nauczyciel jest pochłonięty lekturą przewodnika. 

Pierwszy raz piramidy. Jak tu się nie cieszyć?


Po powrocie do Krakowa zacząłem publikować pierwsze artykuły dotyczące Bliskiego Wschodu i swoich kairskich przygód oraz rozpocząłem współpracę z prywatnymi szkołami językowymi. Radość uczenia się arabskiego szybko przerodziła się w radość nauczania. Nie zadomowiłem się jednak na długo, ponieważ po upływie krótkiego czasu, otrzymałem stypendium na weneckim uniwersytecie Ca' Foscari.

Artykuł "Ja, Książe Kairu", Gazeta Krakowska


Seria "Kairskie impresje":





Rozdział drugi, czyli gondolą po zakamarkach arabskiej gramatyki.

Sześć miesięcy na weneckiej wyspie La Giudecca, zajęcia w historycznych pałacach z zapierającymi dech w piersiach sufitami, godziny spędzone w salach bibliotecznych nad zawiłościami języka arabskiego i włoskiego, nocne spacery po Wenecji, która po zmroku pustoszeje, jakby za dotknięciem magicznej różdżki. Sztuka przetrwania, czyli akademicki żołd w turystycznym mieście, kolacje z włoskimi przyjaciółmi, makaron, makaron i jeszcze raz makaron. Wieczorne wino i długie rozmowy - czasami również na temat języka arabskiego ;). Moc wspomnień.

Plac św. Marka podczas l'acqua alta w styczniu 2014 roku. Jak wspominałem - długie rozmowy w doborowym towarzystwie. Dzięki Michael! 


Rozdział trzeci, wyjazd do Arabii Saudyjskiej. 

Wreszcie, po wszystkich godzinach spędzonych nad arabskim, po trudach, mękach, lingwistyczno-ikarusowych wzlotach i pikowaniach, nadszedł czas prawdziwego test-drive. Dwa miesiące w Arabii Saudyjskiej w roli tłumacza konsekutywnego, sześć godzin dziennie, od niedzieli do czwartku. Spróbowałem zapuścić brodę, zapiałem marynarkę na jeden guzik i zaczęliśmy serię szkoleń. Uczestniczyłem w programie nauczania metody "ewaluacji w edukacji". Wraz z grupą polskich specjalistów z różnych zakątków Polski pracowaliśmy dla "Public Education Evaluation Commission" (هيئة التقويم).

Okazuje się również, że saudyjska biurokracja jest równie zagmatwana jak polska. Nasze wizy dyplomatyczne (sic!) na sześć miesięcy musiały być odnawiane po 30 dniach. Z tego powodu dwukrotnie wysyłano nas na weekendową wycieczkę do Dubaju, ponieważ... tak było łatwiej.

Nieocenione doświadczenie i wspaniała przygoda - miesiąc w piaszczystym Rijadzie i miesiąc nad brzegiem Morza Czerwonego w Dżeddzie. Zbliżyłem się na odległość kilkudziesięciu kilometrów do Mekki (do której wstęp mają tylko muzułmanie), na ostatnie zajęcia ubrałem biały ثوب (zrezygnowałem z شماغ) i wróciłem do Polski. To w ogromnym skrócie oczywiście :). Poniżej mała foto-relacja.

Wasz uśmiechnięty nauczyciel w lewym górnym rogu zdjęcia. Grupa w Rijadzie. Pierwszy miesiąc szkoleń. Dzięki Tomek i Piotrek za współpracę! 
Zdjęcie pamiątkowe po wizycie oficjeli z Public Education Evaluation Commission.  Dzięki Roman, Piotrek, Tomek i Tarek!
Widok z Al Faisaliyah Center (برج الفيصلية) - Panorama Rijadu. Z ciekawostek - Al Faisaliyah Center zostało wybudowane przez fundację rodziny Osamy Bin Ladena. 

Nie tylko pracą tłumacz żyje, czyli oficjalna kolacja w Dżeddzie. Nie chwila, jednak trzeba było trochę potłumaczyć. Dzięki Kuba i Jarek. 

Czarna owca albo czarny koń. Grupa szkoleniowa w Dżeddzie. Zdjęcie grupowe po praktycznym stosowaniu "Ewaluacji" w szkole podstawowej. Dzięki Piotrek i Roman! 
Dziewiąty tydzień, enta grupa, ostatni dzień pracy. Zabawa z cyklu - Gdzie jest Wally? ekhm tłumacz. Tego dnia, po zakończeniu pracy zostało jeszcze tylko spakować walizki i... z powodu strajku Lufthansy odbyć loty na trasie Dżeddah - Rijad, Rijad - Frankfurt, Frankfurt - Warszawa, Warszawa - Kraków. Ale warto było :).



Rozdział czwarty, Maroko, czyli życiowa szkoła asertywności. 

Po pobycie w Arabii Saudyjskiej nie zdążyłem przeżyć wtórnego szoku kulturowego wracając do Polski, ponieważ trzy dni później wyruszyłem przez belgijskie Charleroi do Rabatu. Ze względu na mobilny charakter mojej pracy mogłem ją wziąć ze sobą i na miejscu wykonywać zlecenia tłumaczeń i kontynuować udzielanie lekcji przez internet.

Ciąg dalszy nastąpi.


Rozdział piąty?

Zanim dopiszę kolejny rozdział, zatrzymam się na chwilę, prawdopodobnie w Krakowie, żeby przypomnieć, że w nauce języka, jak w każdej podróży, najważniejsze nie jest dotarcie do celu, ile sama podróż. Najlepiej z dobrym przewodnikiem! 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz